Padało całą noc. A zatem musimy zmienić plany. Mieliśmy zorganizowany 2-gi trekking, ale z powodu opadów deszczu musimy z niego zrezygnować. Gdy przestaje padać idziemy na krótką wycieczkę w okolice Sa Pa. Natrafiamy na naszą sympatyczną przewodniczkę. Idąc za nią docieramy do doliny skąd rozciąga się widok na okoliczne pola ryżowe. Ale dalej ścieżka wydaje się śliska i błotnista. Poza tym zanosi się na deszcz. Wycofujemy się. W hotelu załatwiamy transport do Lao Cai (2x30kVND). I jeszcze udajemy się do pobliskiej wioski Cat Cat. Za 2x 50kVND można wejść na jej teren. Mimo że zrobiona pod turystów (a może właśnie dlatego) prezentuje się bardzo ciekawie. Do wioski schodzi się ostro w dół. Z powrotem przywożą nas chłopcy na skuterach: 2x50kVND. Znowu zachodzimy na posiłek w „Indigo”. Tak samo dobry jak poprzedni. W hotelu otrzymujemy prowiant na drogę i udajemy się do Lao Cai, Z Lao Cai jedziemy lokalnym autobusem do Bac Ha.
Droga jest dość długa, a może nam się tak wydawało, bo autobus zatrzymywał się co chwilę. Kierowca "robił" za listonosza. To odbierał przesyłki, to z kolei, ktoś na niego czekał przy drodze by odebrać paczkę. Zanim dojechaliśmy do Bac Ha - było ciemno. Wysiadamy przed hotelem, skąd ma nas zabrać właściciel homestay. Jesteśmy nieźle zdziwieni gdy podjeżdża po nas skuterkiem i kolejno transportuje nas do swojego domu. Niestety dom znajduje się na obrzeżach Bac Ha. Na szczęście jest ładny i wygodny. Po kolacji z rodziną właściciela i parą Belgów (nie był to posiłek w „Indigo”).